Arek jest w drugiej klasie. Ma piękny plecak, nic seryjnego z Lidla, ale stylowy i w stonowanych kolorach, z mustangiem na prerii. Zawsze ładnie ubrany, kiedy rozmawiamy, nie patrzy w oczy, wyślizguje się, wykręca, żeby splunąć na kolegę czy kopnąć kogoś. Nie chce kontaktu fizycznego, odtrąca rękę. Mama i tata martwią się - Arek ma ładny dom, małą siostrzyczkę, rower, deskorolkę, plac zabaw, trampolinę, wokół domu wypieszczony ogród, w oknie jego pokoju firanki z Ikei, drewniane zabawki, żaden plastik czy tandeta. Mama i tata nie wiedzą, co mu jest. Może to wina nauczycieli? Jest taki inteligentny, inteligentniejszy niż reszta dzieci. Nie wiadomo, dlaczego nie odczuwa empatii. Na zajęciach z klockami Arek zabiera wszystkie klocki dla siebie, nic nie dają negocjacje.
- Nigdy się nie podzielę! - syczy do mnie - I to przez panią się nie podzielę!
Dostaje od mamy kosztowne klocki lego, by bawić się na przerwach i tym sposobem czymś zająć, może wtedy nie będzie bił innych dzieci. Ostatnio zamiast klocków przyniósł do szkoły organki. Przeraźliwy dźwięk organków niósł się po korytarzach cały dzień.
Kamil mieszka w domku, na którym siding przybrał trupi odcień zieleni od pleśni, razem z rodzicami i siostrą. Na lekcjach Kamil milczy. Ma trochę za dużą głowę, oczy ciemne jak agaty, rzęsy jak dziewczynka. Dzieci przezywają go Kosmitą. Tata Kamila długo nie pracował, ale teraz znalazł pracę, chyba w agencji ochrony, bo chodzi ubrany na czarno, w skórzanych czarnych butach i ciemnych okularach. Zdarzało się, że pił i bił, ale Kamil nic nigdy nie opowiada. W ogole prawie nic nie mówi. W sklepie stoją przede mną, w koszyku są cztery piwa dla taty, tata mówi do Kamila sucho: idź, weź coś dla siebie. Kamil przynosi chińską zupkę i wkłada do koszyka. Płacą i wychodzą.
Nusia ma 6 lat i bardzo lubi ładne ubrania. Codziennie ma jaskrawą sukieneczkę z lumpeksu albo z darów, w weselnym stylu, ze sztucznego atłasu lub nylonu, z trochę zabrudzonymi halkami, przeważnie bardzo różową. Rude loczki nie dają się rozczesać, ale spinek jest w nich dużo, też różowych. Nusię ubiera babcia, bo mama zostawiła ich bardzo dawno, jak Nusia się urodziła, Nusia ma starsza siostrę, która ma upośledzenie w stopniu średnim i brata, który nabije wszystkich, którzy Nusię zaczepią. Nusia na placu zabaw tarza się w piasku, w klasie kładzie się na podłodze i krzyczy, głośno i długo, bez powodu.
Karola przezywają Spadochroniarzem. Powtarza pierwszą klasę gimnazjum, jest krępy i uśmiechnięty, uśmiecha się nawet wtedy, gdy nauczyciele krzyczą na niego, bo rzuca po klasie plasteliną, obrywa liście z kwiatów czy dziurawi nożyczkami buty koleżanki w szatni. Nie pisze, bo mu się nie chce, gdy dostaje jedynkę, wzrusza ramionami i uśmiecha się.
- Czemu się uśmiechasz? - pytam go.
- Bo jestem szczęśliwy - odpowiada, jednocześnie pokazując koledze obok środkowy palec.
Michasię dwa lata temu szukała cała okolica - nie wróciła do domu po zakończeniu roku szkolnego. Znaleziono ją po kilku godzinach wieczorem, w jej własnym domu, siedziała w piwnicy. Okazało się, że bała się przyznać rodzicom, że nie ma świadectwa z czerwonym paskiem.
Gabryś też powtarza rok, w szóstej klasie. Nie ma książek, mówi, że będzie miał w grudniu, po dopłatach. Nie ma dnia, aby nie prowadzono go do gabinetu dyrektora lub do pani pedagog na rozmowę. Raz nabił czwartoklasistkę za to, że zgasiła na korytarzu światło, które on zapalił. Kolegę z klasy uderzył metalową kratą.
Na przerwie bardzo chętnie roznosi mleko dzieciom z przedszkola. Odprowadza z autobusu szkolnego pięciolatka, synka sąsiadów. Bardzo delikatnie zdejmuje mu plecak i sam niesie. Plecak jest bardzo ciężki.
Zdjęcie stąd
Piszę ten post, patrząc na topinambur pod brzozami, na liście topoli i na szarą kotkę, która przygląda mi się szmaragdowymi oczyma z parapetu, z przeciwnej strony okna. Kotka przyszła dwa dni temu i nie chce odejść. Ociera się o nogi, gdy dostaje mleko, a Mały oznajmił dzisiaj, że ją kocha, i że będzie się nazywać Falusia, dobrze, mamo?
No i już nic nie poradzę, niech będzie Falusia.
Takie historie przynosi się ze sobą do domu, myśli się o nich przed snem albo patrząc na widok za oknem, nie da się zostawić ich w szkole, odkładając dziennik w odpowiednią przegródkę szafki w pokoju nauczycielskim.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcie:)
hm.
OdpowiedzUsuńDobrze, że jest Falusia.
To prawda, Kalipso. To część bycia nauczycielem, ta smutniejsza i mądrzejsza część, gdy dotyka się czegoś tak delikatnego jak dusza ludzka. Nie ma dzieci, są ludzie, pisał Korczak.Ale bez tego nie ma sensu być nauczycielem, nawet nie można. Nie próbując zrozumieć. Czasem mnie tak nachodzi.
UsuńI tak, Megi, o tak - dobrze, że jest Falusia.
Rozgryzanie takich dziecięcych orzechów ,zajmowało raz mniej ,raz więcej czasu ,ale z reguły mi się to udawało, bo wszystko ma jakąś przyczynę . Jak już się wiedziało dlaczego ,można było próbować sobie z tym radzić . Chłopiec który rozwałał każde zajęcia , przybiegał do mnie gdy zjawiałam sie w przedszkolu w trakcie mojego urlopu zdrowotnego i pytał ? Pani Mario ,kiedy pani wraca ,kiedy będziemy robić teatrzyk ,po 10 latach pamiętał ,że na wycieczce ,dostał ode mnie piórko perliczki .
OdpowiedzUsuńTak że Kalino warto ,ja wiem że ty wiesz ,że warto ,ale wsparcia nigdy za dużo :)))
Tak, Mario, nigdy za dużo. Dziękuję Ci bardzo.
UsuńDobrze, że jest taka Kalina :) Poruszyło mnie to, co napisałaś. Ile takich historii jest dookoła? I jak często w życiu tych dzieci nauczyciele są jedynymi osobami, które widzą, rozumieją, rozmawiają, a przynajmnije podejmują próbę...
OdpowiedzUsuńa mi smutno..bo wszystkim chciałabym pomóc, a mogę garstce .. i żal mi dzieciaków, jak 14 i 15 latki wpadają w spiralę destrukcji..dziś jeden próbował uciec, rozplątał siatkę wewnętrzną (drucianą) wybił szybę i krew się polała..ale promyki też się zdarzają - gdy spotyka się delikwenta "na mieście" z rodziną i mówi "dzień dobry" ..warto, chociaż czasem się spalam..
OdpowiedzUsuńNic mnie tak nie dotyka, jak krzywda istot bezradnych: dzieci, starych, samotnych ludzi i zwierząt. I bezradność.
OdpowiedzUsuńEwa, gratuluję Falusi, chcę natychmiast zobaczyći przywieźć kilo jedzenia. Mały jest superowski. Pozdrawiam Ciociunia suwalsko-białostocka
OdpowiedzUsuńmam to samo w makroskali...
OdpowiedzUsuńNie mogę się nadziwić jak delikatne jest Twoje spojrzenie na ludzi! Ile w tych opisach wnikliwości, czułosci, zrozumienia. Jadąc na wieś od czasu do czasu, widzę wyraźnie jak bardzo różni się sposób pojmowania życia, styl życia i problemy życia w mieście i na wsi. W takich maleńkich wioseczkach (kilka chałup) świat jest inny. Ale jak to dobrze, że świat ma Kalinę!
OdpowiedzUsuńBuziaki
Żeby takich Kalin więcej było. I żeby moje chłopiątko jak pójdzie do szkoły taką Kalinę spotkało...
OdpowiedzUsuń