Lubię wstać przed szóstą, zawsze lubiłam. Budzę się o piątej, patrzę na gałęzie sosen i jaśminu za oknem. Narysowane na różu porannego nieba tak precyzyjnie, jakby zrobił to japoński malarz, który medytował wcześniej piętnaście lat, by machnąć te gałęzie końcem pędzla w pięć sekund. Teraz nie słychać głosów ptaków, nie ma rozgwaru szpaków, nie ma słodkiego tituuu tituuu niewidzialnych przyjaciół. Dzisiaj była za to mgła, delikatna, popielata,eteryczna. Wszystko rozmyte w konturach, nieważkie. Cisza. Przymocowałam koszyk do roweru, wrzuciłam na siebie kasztanowe poncho, świt rześki, bezwietrzny, pełen opadającej rosy. Menhiry sąsiada w tej mgle wyglądały bardzo celtycko. Bo sąsiad przyciągnął na swoje podwórze kilka głazów wyższych ode mnie, stoją na łące, osadzone dość głęboko, zarośnięte już trawą, jakby stały tam od wieków. We mgle przynajmniej sprawiały wrażenie bardzo jesienne i druidzkie. Cel posiadania przez sąsiada kilku tonowych menhirów nie jest dla mnie do końca jasny, ale z całą sympatią stwierdzam, że ta mgła, te pola, nastrój, bardzo bardzo. Za wierzbami, ligustrem i zakrętem drugi sąsiad wyprowadzał krowinę, towarzyszył mu czarny kundelek, który obszczekał mnie dziarsko. Wymieniamy uśmiechy i dzień dobry, unoszę łydki na wszelki wypadek dość wysoko, kundelek wydaje się wojowniczy i wyraźnie chce zapracować na miano najbardziej służbistego porannego psa ulicy.
Genialne fotografie Tomasza Młynarczyka STĄD
Sklep już otwarto, pachniały bułki. Ile ludzi w sklepie o szóstej rano. To Ludzie Poranni, inni, niż Ludzie Popołudniowi czy Wieczorni. Poranni się śpieszą, wymieniają krótkie, lakoniczne powitania, pakują w torby i koszyki chleb, bułki, parówki, mleko. Wygląd mają już poranny, w oczach te nadchodzące, goniące ich sekundy. Dwaj panowie w roboczych drelichach. Mój uczeń z piątej klasy, dzień dobry, niesie w koszyku tanią margarynę do pieczywa, dwie parówki, chleb. Będzie śniadanie w domu, może i kanapka do szkoły. W domu na przeciw sklepu rozpalono w piecu, gryzący dym z komina przebija się przez mgłę. Jadę rowerem szybko, obok cerkwi, pod bankiem kasztany w mokrej trawie, w domu jestem piętnaście minut później, chłopcy śpią jeszcze. Kakao, owsianka... dodam śliwek do owsianki... kanapki, pączek do torebki, kompot do butelek... gorąca herbata dla mnie, z mlekiem. Wstajemy kochani, wstajemy. Mgła opada, słońce przebija się wyżej, złoci czupryny brzóz, na Kalinowo nieodwołalnie spływa nowy, wrześniowy dzień.
to melduję się o 6 - ja jestem porannym stworzeniem. Trochę z potrzeby a trochę z przyjemności, lubię tą ciszę w domu, ciszę we wsi..gdy codzienny wyścig jeszcze stoi w blokach startowych, zawieszenie w czasie i kubas gorącej herbaty w dłoniach
OdpowiedzUsuńTak, zawieszenie w czasie... iluzja trwania, chwila oddechu, czucie świata. Poranny usmiech. POtrzeba i przyjemność, wspaniale to okresliłaś, to dokładnie czuję!
OdpowiedzUsuńJa tez lubię poranne chwile. Jeszcze mgły unoszą się nad polami, słońce wznosi się coraz wyżej, świat się budzi - i ten zapach! Powietrze o świcie pachnie zupełnie inaczej:-)))
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Asia
Piękna notka, aż zechciało mi się wstać o szóstej. Za pięć szósta mój R. wychodzi do pracy i zawsze żegna mnie buziakiem, zwykle półprzytomną, bo wstaję ciut później, jeśli mogę.
OdpowiedzUsuńJutro wstanę z nim. Powitam dzień z mgłami.
O takiej porze to mi się tylko w górach chce wstawać ;) Lubię ciche poranki, ale jak nie dośpię, to jestem zła jak osa :)
OdpowiedzUsuńTeż lubię wstawać o piątej, ale zdarza mi się coraz rzadziej. Niemoc mnie ogarnęła ostatnio, w tygodniu siódma, w weekend 9 i kac moralny z powodu "zmarnowanego poranka". Kiedy jednak uda się już wstać ze słońcem...no cóż, to najpiękniejsze chwile dnia, najcichsze, najulubieńsze:)
OdpowiedzUsuń