Jasny ten wrzesień, pełen słońca i światła, jak nigdy. Powietrze przezroczyste aż do niebieskawych borów na horyzoncie, niebo jak zakrzepły lazur, wiatr polatuje nad sosnami, brzozami, wrzosowiskami i gra na złotych trąbkach. Całe mnóstwo pająków wygrzewa się na schnących w cieple łąkach jak na Riwierze. Sąsiedzkie koty włóczą nam się sennie po ogrodach, wygrubasiły się, myszy dostatek. Jutro zwozimy drzewo, wyschło ślicznie przez lato. Jutro też ścinanie ziół- pachną intensywnie, słońce wygrzało miętę i tymianek, estragon wybujał przepysznie. 15 września było Nikodema, a według przysłowia od Nikodema deszczu cztery niedziel nie ma. Nie miałabym nic przeciw, jeszcze będzie czas na pluchy i chłody.
Sieć ze światła, pająk - didżej gra jesienne fado , goryczne zapachy płyną z pól. Wrotycz przysycha, piołuny, nie mogę się napatrzeć na te szafiry, szmaragdy, złoto. Splendor i światło. Czuję blask nawet opuszkami palców. Pozwalam myślom dojrzewać, nie zatrzymuję ich kurczowo, gdy opadają jak jabłka w trawę pamięci. Dobrze mi jechać rowerem starą, asfaltową szosą, łapać wiatr we włosy, nie bać się tego, że przesypuje się klepsydra czasu, obraca koło roku i oto już po Nikodemie, już Ireny było, już Mateusz idzie, a na Mateusza doda się chłodu i ostatni raz wybierze miodu. Tak musi być, tak się dopełni ta jasna pora.
Dni idą słodkie jak klonowy syrop, jak pigwa w cukrze, jak śliwkowa konfitura. Króliki wygrzewają się w smugach światła, pogryzając kukurydzę, cała przyroda nasyca się, tężeje jak słodycz w szkle, cieszy mnie obfitość wszystkiego - tyle jarzyn, owoców, winogrona, jabłka, hojność ogrodu, dynie, dalie, astry, marcinki, nurzam się w tym pomonowym bogactwie, przeszczęśliwa. Chyba w sobotę w końcu do jesiennych dżemów się zabiorę, w końcu ogarnę plany, arkusze i dzienniki i pożegluję po głogowoberberysowym morzu śliwkową karawelą o żaglach z najcudniejszych zapachów. Pralka już naprawiona, piorę jak szop pracz, w pełnej ekstazie, suszą się na sznurkach prześcieradła, zbierając światło i błękit.
Średni był u fryzjera, Mały znalazł na drodze - normalnie na drodze mamusiu! - bryłkę węgla kamiennego i zamierza ją zataszczyć do szkoły w celu zdobycia szóstki, bo omawiają bogactwa naturalne. Wczoraj mnie pytał, do czego zamierzam używać gazu ziemnego. Duży robi zdjęcia i prawo jazdy przy okazji. Zuchowata leśna i podwórkowa banda Małego objadła mi jeżyny, co miały być na tartę, nec locus ubi jeżyny, nie ma jeżyn. Trudno, zrobię śliwkową. Wysyłam wam trochę naszego wrześniowego światła, podwórkowych i leśnołąkowych widoków. Na zimę będzie jak znalazł:)
Jesienna poezja... rozmarzyłam się. A na samą myśl o żeglowaniu śliwkową karawelą o żaglach z najcudniejszych zapachów, ślinka mi pociekła ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Już powidła w kuchni pieką się w piecyku ogłaszając wszem i wobec śliwkowe panowanie:) Jak będą zdjęcia, wrzucę na apetyt z babcinym przepisem, Ivonko:)
UsuńEch...piękne to Twoje wrześniowego światło, i widoki podwórkoleśnołąkowe. Można się rozmarzyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
aaaa, dziękuję, że przypomniałaś mi o śliwkach :))
Pora śliwek, pora śliwek! Coś pięknego:) Tez serdecznie pozdrawiam, mieszając łychą w garze.
UsuńWszystkim życzę takiej pięknej jesieni, jak na Twoich zdjęciach. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się Ciebie czyta i z przyjemnością zdjęcia ogląda :) Oby jesień była ciepła, słoneczna i optymistyczna!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Takiej jesieni, o jakiej piszesz, chcę! Ech, ta karawela... Radości jesiennych tobie, sobie i wszystkim życzę!
OdpowiedzUsuńAnthony, Talibro, Miko - was też pozdrawiam podwójnie optymistycznie, bo sobota nastała, i te śliwko, i dzień wolny, i zapachy, i dżemy:) Opiszę wam karawelę, opiszę. A młodzi już zdjęcia robią. Już niedługo przypłyniemy pod śliwkową banderą.
OdpowiedzUsuńI ja płynę śliwkową karawelą i zapachem gruszek w winie:)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuń