26 lutego 2014

O grypie, skrawkach wszechświata i kolorze zboża.




Zimno, luty  lata nad miastem jak człowiek w płaszczu z obrazów Chagalla i zdmuchuje kapelusze mroźnym wiatrem. Szaro i brudno; kiedy jechaliśmy do domu, minął nas busik, tak brudny, że widać było tylko artystyczny napis na tyle: ktoś palcem w skorupie brudnego błota wypisał, aż się uśmiechnęliśmy:

Jak będę duży, to zostanę tirem.

 Na pociechę do  trzydniowego leżenia z grypą mam bukiet  różowych tulipanów, stos książek, muzykę i towarzystwo Małego, który tez pokaszluje. Leżenie w łózku, które staje się wyspą, obłożoną stosami gazet, książek, laptopem, kubkami, syropami,  tak niezbędnymi rzeczami jak wełniane skarpety i kilka opakowań chusteczek do nosa, wydaje się całkiem kuszące, gdy zerkam za okno.   Gałęzie bzu mają pączki, ale zaciśnięte z zimna, w karmniku buszują obrażone sikorki; wyjadły wszystko, ale nie mam siły wyjść i nasypać im ziarenek. Duży wróci, to im dosypie, nakarmi króliki... a psik. Szukam chusteczek, przesuwam "Maskaradę" Pratchetta  i znajduję torebeczkę "kamyczków". Orzeszki w kolorowych, słodkich skorupkach. Pamiętam jak Babcia jeździła do Turcji na handel i przywoziła kamyczki, kożuchy, rajstopy i chałwę. I jak pomarańcze były raz do roku. A teraz obieram sobie jednego, po burżujsku i z zadowoleniem. A psik. Kożuchy jak kożuchy, ale Babcia przywiozła z Czechosłowacji trzy zamrażarki. Pociągiem. Czarownica, jak nic.

Czasy się zmieniają.
Jest wszystko, ale dziwnie... trudniej. Wczoraj myślałam o tym, jak łatwo poprzestać na powierzchownym funkcjonowaniu, na poziomie: co słychać, co u mamy, dzieci, dobrze wyglądasz, znowu podrożało w sklepach, prawda?
Albo na bardziej wyrafinowanym, ale tak samo powierzchownym: czytałam X, oglądałam Y, chcę się teraz zajać sobą, wiesz, odkryć samą siebie, swoje pasje, wiesz, to- i - tamto, no to cześć, nie mam czasu, lecę do galerii, a potem coś nowego w operze, i fryzjerkę mam na dzisiaj, pa!
Królowie i królowe samotnych wysp. Planet. Jak Mały Książę.
A przecież zawsze są  dziesiątki nitek, łączących nas ze światem. Z bliskimi, z mniej bliskimi, z sąsiadem, z ciocią, z panią w aptece, z mamą Krzysia z IV a, z listonoszem... No właśnie, czytałam na zaprzyjaźnionych blogach o tym, jak bardzo brak zwyczajnego listonosza, który po ludzku zagada. Tu, na wsi, jest łatwiej z tym. Więzy są silniejsze. Wszyscy wiedzą o wszystkich. Połowa się buntuje, druga połowa tęskni za tym. Gdy kopię w ogrodzie, przychodzą trzy sąsiadki. Gdy mąż naprawia dach, połowa ulicy doradza. Interesują ich nasze posadzone drzewka,  odbiorą moją paczkę, przypomną, by wystawić kosz na śmieci. Pani w banku zna mój numer klienta na pamięć, a pani ze sklepu wie, jaki chleb kupuję. Ale wiem i rozumiem, że  to nie sięga głębiej. Daje poczucie bezpieczeństwa, że nie zje nas owczarek alzacki ( uwielbiam ten cytat z Bridget), ale nie są przyjaźnią, która wie, jaki kolor kochamy, dlaczego Gałczyński, a nie Proust i czemu płaczę, gdy czuję zapach świeżo rąbanego drzewa. I jak mi trudno, gdy stawiam czoła światu...
Myślę, że także wiele blogów piszemy po to, by prosiły: poznaj mnie. Zobacz mnie, mój świat,  skrawek wszechświata, który kocham, może znajdziemy wspólne nici, może zadzierzgniemy więzy.... Proszę cię, oswój mnie. Niech nam zostanie choć  to coś, co zyskamy ze względu na kolor zboża....






Na zdjęciach: czerwcowe zboże w Kalinowie i Mały w wieku lat całych dwóch i pół :)

15 komentarzy:

  1. Kochana Kalinko,dziekuje ci serdecznie za wpis na moim blogu.
    Przeczytalam twoj piekny i wzruszajacy tekst i sie rozbeczalam .wszystko co napisalas moglabym tez napisac ,gdybym tak pieknie pisac umiala .czy ty pomyslalas zeby ksiazke napisac?
    takie to swojskie i kochane ,babcia i wies i w ogole .Ja marze tez o takiej przyjazni ,doglebnej ,takiej na zawsze ,niestety do tej pory nie znalazlam .Ciesze sie bardzo ze cie znalazlam .
    Pozdrawiam i sciskam
    Karina

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też cię witam, Karinko.
    Cóż zrobić, pisuję czasem to i owo, kiedyś bardziej wiersze, ostatnio prozę, ale na blogu to raczej takie "życiopisanie", nie literatura, pozwalanie słowom, by opowiedziały, co siedzi w mojej głowie. Zawsze mnie wzrusza, gdy ktoś odnajduje się na tej samej płaszczyźnie bratnich dusz, gdy rozumie słowa i bez słów i między słowami, odbiera emocje, zagląda do mnie i pozwala zawiązać kolejną nić :) Ja też ci dziękuję za kolory, za radość. Zaglądaj do woli, znajduj, co ci się podoba:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też nie potrafię tak pięknie pisać jak Ty. Czytam Twoje teksty i czasami się długo zastanawiam co odpisać, aby się nie ośmieszyć. Moje wypracowania z polskiego były zawsze krótkie i konkretne :(.
    Jestem już 3 lata na blogu i mam trochę szczęścia, bo czuję już wspólne nitki z niektórymi z blogerów. Na to chyba trzeba czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gigo, przemawiasz swoim pięknym językiem, zdjęciami, wielkim sercem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piszesz Kalino o magi ,coś w tym jest zajrzyj do Anki Wrocławianki ,tam dzisiaj też nawiązują do Małego Księcia http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2014/02/ktos-bardzo-wazny.html?
    Piszecie my czytamy , właśnie po to żeby się nawzajem oswoić :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dołączam do klubu czujących, a nieumiejących, chlip, chlip...

    OdpowiedzUsuń
  7. No weź, Hano... a to kto napisal, kto? CYTAT: W pastelowej poświacie suchych kwiatów czosnku pobrzmiewa zapach miejsca, w którym rosły. Lawendy o delikatnych kwiatkach i zbliżonym kolorze, liliowych bzów pachnących majem i czerwonych, makowych czapeczek. Na bukowym plastrze znać jeszcze ślady trzmielich łapek przyprószonych kwiatowym pyłkiem... Miszczostwo synestezji :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wpis mocno dotykający prawdy. Same z nas samotne wyspy.
    Ja jednak jestem wyspą, która pożarła by te kamyczki z wielkim apetytem! :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej Gosianku :) Bo to kamyczkowa magia jest nad magiami, same wchodzą do brzuszka, jak miód dla Puchatka :) Między wyspami mogą jednak kursować promy słów i sterowce dobrych mysli!

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękny wpis... Bardzo prawdziwy...
    Rzeczywiście ta powierzchowność jest tak powszechna, a my jesteśmy tak głodni samych siebie, że nawet nie zauważamy, jak stajemy się blogowymi prostytutkami... ;)...
    A wszystko po to, by poczuć się kochanym (lubianym/docenianym/potrzebnym/wyjątkowym/itd.)... ;/...
    :).
    Serdeczności,
    l.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powierzchownośc nie zaspokaja głodu, daje tylko wieczny niedosyt, taka anoreksja duchowa ;) Ładnie powiedziałaś, głodni samych siebie. Pocieszające jest to, że poznajemy też siebie samych, a w dodatku czasem blogoterapia pozwala więcejz rozumieć :) Ja też przesyłam wzajemne serdeczności i zawiązuję niteczkę :)

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)