Kretowata mnie poniekąd zainspirowała liliowym kapeluszem, a dodatkowo uczeń, który wyprodukował opis portretu matematyka Gaussa, a zakończył tak:
"Na obrazie jest stary człowiek. Nie chciałbym zostać takim człowiekiem."
Jedną z pierwszych najboleśniejszych utrat mego życia było odejście dziadziusiów, a potem Babci. Byli od zawsze, od zawsze tak siwiutcy, że niemal biali, spokojni, kochający, dający poczucie bezpieczeństwa. Cokolwiek by się nie działo, był ich domek pod starą lipą, w rozgwarze pszczół, jak u Kochanowskiego, była szarlotka na kruchym, mój kubek z kogutkiem i zielona ławka pod modrzewiem przy stole z ceratą. Ja rosłam, ale oni stali w miejscu, zaklęci w bursztynie mojej naiwnej ale szczerej miłości. Gdy byłam mała, nie dostrzegałam czasu - jak mój Mały wierzyłam, że "czas dla dzieci jest niczym". A potem ten Nieistniejący Czas przeszedł przez moje życie, jak rzymska kohorta, zostawiając popieliska dziecinnych złudzeń i pusty dom, przy którym symbolicznie zwaliła się też stara lipa.
I nie ma już kochanych rąk, pergaminowej, cieniutkiej skóry tych spracowanych dłoni, głosu, wołającego na szarlotkę i ukradkiem wsuwanych do kieszeni drobnych pieniążków, no weź, od Babci, kup sobie coś miłego.
A ponieważ najlepiej patrzy się na świat w okularach miłości, to dla mnie starzy ludzie - moi bliscy i kochani- zawsze byli piękni. Białe włosy Babci, powolne dreptanie Dziadziusia, jej sukienki, jego płócienna kapotka- były absolutnie na miejscu i nigdy niczego bym w nich nie zmieniła. A dodatkowo ta życiowa mądrość, która podziwiałam. Dziadziuś recytował Pana Tadeusza z pamięci, znał się na ogrodnictwie, był schludny, porządny, hodowal pszczoły, umiał robić wino, miód, pięknie się wyrażał, z przedwojenną galanterią nazywał Babcię "Dzióbkiem". Róże i lilie, fartuch kuchenny, niedzielne obiady, przedwojenne szlagiery. A Babcia od strony Taty - energiczna, zaradna, ciut cyniczna, ale dobra do kości, znała życie od gorzkiej podszewki i umiała wskazać pułapki na każdej drodze. W dodatku jej anegdotki, o celnikach, jak przemycała złoto, o życiu w czasach PRL- u, podane z humorem, kresowa gościnność, talent kucharski... Jak za tym tęsknię!
Praca jest jak kapelusz na głowie, mawiała, możesz być goła, ale w kapeluszu. I wiele, wiele innych...
Chciałabym na starość zostać taką babeczką z klasą, w liliowym kapeluszu, do którego przypnę kwiat pelargonii. Będę w końcu mądra, pouśmiecham się nad życiem, mrugnę okiem do nadchodzących lat i siwych włosów. Będę pakować wnukom zaskórniaki w kieszenie i gracować róże o poranku. A na razie chcę pamiętać, spisywać wspomnienia, skanować zdjęcia, celebrować piękno chwil, które już minęły. Kiedyś czytałam, że utrata jest też częścią miłości, jak czarna ziemia, w której wyrastają kwiaty. Dawno temu napisałam takie wierszyki - prościutkie, ale z serca. Wyrażą to, czego nie umiałam wyżej, w tym krótkim poście...
Truskawki
W blaszanej misce
na stole babci
truskawki śmiały się do mnie
Dzisiaj, dorosła
tamtych truskawek
nie mogę jakoś zapomnieć...
Kubek z kogutkiem
Miałam kubek z kogutkiem,
z malowanym ogonem
czas jak szczeniak malutki
kręcił się wtedy pod stołem.
Zbity kubek, odleciał
kogutek malowany
Czas lwem stał się
co pożarł
domek babci drewniany
Weź, bo się schlipałam. Niedawno straciłam swoją Babcię, tyle tylko, że ja ją pamiętam młodą i elegancką. Wyszła za mąż mając 16 lat, w 39, a moja Mama, urodzona w 40, wyszła za mąż jako 18. Więc kiedy ja się urodziłam, to Babcia miała 36. Wszyscy brali ją za moją mamę. U niej się wychowałam. Twierdziła, że dożyje 100, bo przedwojenny materiał jest nie do zdarcia. Trochę jej zabrakło... Teraz sama jestem w babciowatym wieku, ale wnuków na razie ani widu ani słychu. Ciągle mam nadzieję! Mam też kapelusz kremowy z różą i wełniany szal z frędzlami zamiast kurtki. I cieszę się życiem.
OdpowiedzUsuńPrzedwojenne nie do zdarcia - moi też tak mówili, Jagódko :)
OdpowiedzUsuńChlipanie jest dobre, myślisz, że ja nie chlipam? Teraz częściej niż kiedyś, zmiękłam :) A kapelusz sobie kupię, przyda się, już tak czuję. Cieszmy się życiem, to najlepsze, co możemy robić :)
Nie miałam szczęścia znać moich Dziadków, odeszli za szybko. Mam tylko zdjęcia i historie opowiadane przez Mamę. Dobre i to.
OdpowiedzUsuńW obecnym świecie opanowanym kultem młodości nie ma miejsca na sentymenty. Ludzie jakby nie przyjmują do wiadomości, że kiedyś nadejdzie starość. A to przekłada się, niestety, na ich stosunek do starych ludzi. Jak Twój uczeń, który nie chce zostać takim człowiekiem - jakby mówił o czymś, co zależy od jego woli, jak np. wybór zawodu...
W tym wieku mysli się, że się nigdy nie będzie starym. Mnie zapytali, kiedy przejdę już na emeryturę^^
UsuńEch, Kalino, Kalino, łzy do oczu same płyną... Pięknie piszesz o swoich Dziadkach i piękne masz wspomnienia. Ja prawie żadnych... Znałam tylko babcię od strony Mamy, zmarła jak miałam 10 lat. Trochę się jej bałam, była szczupła , kostyczna i mało uzewnętrzniała swoje uczucia , miała ciężkie życie i musiała się borykać z wieloma trudnościami, może dlatego taka była. . Kochała mnie, na pewno, ale może zbyt byłam mała, żeby to odczuć. Ani Dziadka Jana, ani rodziców Taty nie miałam szansy poznać, zmarli, jak Tato i Mama byli dziećmi. Brakowało mi tego w dzieciństwie.
OdpowiedzUsuńMyślę, że będziesz niezwykłą babcią na jabłoni, w kapeluszu, rękawiczkach i kolorowym szalu, a wnuki będą cię pamiętać zawsze, zawsze, zawsze...
Mikuś... to prawda, że różne są życiowe drogi, które kształtują nas, naszych rodziców czy dziadków tak, nie inaczej. Pamięć rozjaśnia niektóre kolory, okulary miłości też robią swoje. Ale wiem o tym i godze się z tym, bo dawka miłości, jaką wzięłam wtedy, starcza mi jeszcze dzisiaj i daje siłę. Moi chłopcy będa miec inne wspomnienia - obaj ich dziadkowie odeszli po ciezkiej, okrutnej chorobie, więc raczej to zapadnie w pamięć, nie idylle ogrodu, pszczół i liliowych grządek. Ale na szczęście mają jeszcze Babcie, oby jak najdłużej... I wspaniałe anegdoty, jak ta, gdy Babcia Globtroterka, pomieszkująca trochę za granicą, trochę w Polsce opowiadała z właściwą starym polonusom lingwistyczną mieszanką: idę ja wytrzepać karpet na dek, a tu rakuny z garbidża śmieci wyciągają! :)
UsuńDziadek hodował kiedyś truskawki. A pradziadek miał psa, który mnie ugryzł, bo za długo za nim łaziłam :). Prababcia podobno w wigilię biła rybą po plecach, ale nie mnie. Mieli taką ławkę z zieloną farbą odchodzącą płatami, już jej chyba nigdzie nie ma, ale pamiętam dokładnie, gdzie stała... To dobrze, tak pamiętać.
OdpowiedzUsuńDobrze, Merenwen, masz zupełną rację. Wiesz, ze ja pamiętam, jak dziadziuś zwijał sznurek i gdzie go trzymał? I zapach wosku pszczelego i białe porzeczki w piwniczce. I stare gniazdo jaskółek w obórce, gdzie potem trzymano owocowe gałązki na spalenie. Takie dziwne rzeczy pamiętamy i jakos one tworzą nas, cały kalejdoskop emocji, wspomnień :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze zapachy. Mam śladowe wspomnienie o Dziadku, byłam mała bardzo. Dziadkowie mieszkali na wsi, uprawiali ziemię. Na strychu domu Dziadek suszył makówki (dzisiaj by to nie przeszło!). Do dzisiaj pamiętam tamten zapach rozgrzanego strychu i smak maku wsypywanego z makówki prosto do paszczy. Pamiętam też rysunek chrzanowego liścia na chlebie, który piekła Babcia. Babci jednak nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńJa też makówki, tak samo!
OdpowiedzUsuńŁadne mi to makówkowe towarzystwo tu rozprawia o breweriach;) Ja miałam babci i dziadków bez liku, swoich i przyszywanych - zawsze lepiej rozumiem się ze starszymi ode mnie w związku z tym;) I fajnie;) Rówieśnicy jacyś tacy niedojrzali:-P
OdpowiedzUsuńKreciku - ja robiłam z makówek lalki, a co :) I komu przeszkadzało te parę grządek maku przy domku, no komu? Tak pieknie kwitł, jak motyle...
OdpowiedzUsuńMasz racje i fajnie!