04 września 2014

O związkach długotrwałych i nowych zasłonkach w sypialni. I zimowity zakwitły.

 

Przeczytałam ten artykuł dawno temu, w jakimś dodatku do Polityki. Kto go napisał, jaki miał tytuł, nie pamiętam. Ale mówił o związkach długotrwałych. O tym, że pewne rzeczy w naszym życiu zajdą dopiero wtedy, gdy minie wiele czasu. Że rzeczy dziejące się powoli, niespiesznie, relacje, budujące się długo, latami, zyskują jakość, o której Ludzie Pośpieszni nigdy się nie dowiedzą, bo przerwą, zatrzymają nurt czasu w momencie kryzysu, bólu, zwątpienia czy zwykłego zniechęcenia. I zaczną od nowa, w błędnym kole, bo znów potrzeba czasu, by nowy związek, nowa relacja dotarła poza moment, gdzie zatrzymali się poprzednio. Myślę o swoich dziadziusiach z Włostowa - chciałabym dotrzeć do chwili, w której oni  świętowali swoje pięćdziesiąt lat po ślubie, zobaczyć, jak to jest, powolutku dreptać pod rękę, pochylać się nad różami, które będą mieć dziesiąt lat, nie kilka. Chciałabym siąść pod naszymi brzozami, gdy będą mieć pół wieku, objąć dąb, gdy nie da się już go objąć i trzeba do tego dwojga, zobaczyć, jak moje dzieci będą mieć swoje dzieci, poczuć miłość do wnuka. Tak bardzo!  U dziadziusiów były stare łóżka, skrzypiące, w których spała jeszcze moja mama, leżałam tam, wsłuchując się w tupot zegara starszego ode mnie - i dojrzewałam, błogosławiona strumieniem czasu.



Człowiek potrzebuje korzeni, czegoś głębszego od siebie, czy dlatego kocham stare meble, koronki po babci, łyżeczkę po dziadku, czy dlatego boli mnie, gdy ludzie wycinają stare drzewa, by posadzić młode tuje, rozbierają stary dom, wyrzucają kochany rupieć, by kupić nowy gadżet? Kiedyś robiono meble z pieczołowitością, wzruszają mnie te rzeźbienia, snycowane wzorki, miesiącami dłubane dłutkiem filigranowe cuda... Haftowano, tkano, tracono szczodrze czas, taka koronka klockowa - cudowne szaleństwo, takie ubijanie piany ręcznie na ciasto, po godzinie i więcej, smażenie konfitur tygodniami,  jakim sposobem ludzie mieli czas na takie coś, jak drylowanie porzeczek choćby!
I tak wstyd mi troszeczkę za naszą epokę, za siebie samą czasem, bo tracimy coś - nie pozwalając sobie na powolne mijanie czasu. Praca, dom, tyle tego, a świat pędzi i goni nas... Ale możemy się nauczyć, na nowo. Musimy się nauczyć, żeby poczuć smak powolnego mijania życia. Tak dla samych siebie...


Niech mój ogród starzeje się, niech nasz związek z brzozami stanie się długotrwały, niech moja twarz w lustrze nabywa śmiechowych zmarszczek,  niech ciągle trwa zapach krochmalonych pościeli, szelest opadających w klepsydrze chwil, niech obłoki płyną niezmiennie zmienne, a domek w Kalinowie obrasta w pamiątki, najmilszą graciarnię, porcelanę, niech ciągle grają skrzypiące schody...
Tak mnie naszło na nostalgię, z radości po powrocie... Sprzątam, powiesiłam w sypialni nowe zasłonki, w stary wazonik wstawiłam zimowity, którymi ogród obdarzył mnie hojnie... Celebruję czas, kolejną jesień, błogosławieństwo trwania. Pomidory pachną z kuchni, pyrkoce gotujący się chutney. Duży sfotografował dla was sypialniane okno, koronki, zimowity i ciszę domowego popołudnia.Czujecie, jak powoli, spokojnie, jesiennie, mija czas?

14 komentarzy:

  1. chwilo trwaj..pięknie piszesz

    OdpowiedzUsuń
  2. Zrywanie wszystkiego, by zacząć od nowa, to brzemie naszych czasów. A nowe lepsze, bo świeże i czyściutkie. Stare zakurzone, zbyt dobrze znane (więc czasem i nudne) i wymagające ciągłych renowacji. A ja wiem, że mnóstwo rzeczy w naszym życiu działa z opóźnionym zapłonem. ;) Po prostu to wiem. I lubię ten stan rzeczy. Lubię gdy powoli dojrzewają przyjaźnie, gdy miłość z czasem pokazuje inne oblicza, gdy w duszy nowe nuty wybrzmiewają... Ale na to trzeba długo i trwale czekać.
    Buziaczki Kalinko

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwne ,bo myślałam dziś o tym samym siedząc pod moją wielką brzozą. Nie wiem po co niektórzy tak gnają.Ja lubię , gdy się czas wlecze i mam na to swoje sposoby. Choćby siedzenie pod brzozą i rozmyślanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj ! Akurat Ty nie masz się czego wstydzić , celebrujesz każdą chwilę , dostrzegasz drobiazgi , cieszysz się każdą minutą .Żyjesz pięknie ! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pieknie piszesz, stwierdzam jak Lamia...a Duzy zrobil wspaniale do tego ilustracje, Ziemowity takie delikatne i oswietlone cudnym swiatlem...rozmarzylam sie od samego rana. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje zimowity dopiero łebki nieśmiało wychylają...

    taki czas dziwny nastał - porozdzierał nasze więzy i ubrał w szaty pozoru i powierzchowności

    Ps. śliczna firaneczka- bardzo romantycznie

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze wiedzieć, że po zamorskich przygodach znów jesteś w Kalinowie i snujesz nitki swoich marzeń i poezji. Dawniej rzeczy miały trwać pokolenia, mody nie zmieniały się tak szybko, więc dopieszczanie ich z myślą o dzieciach, wnukach i prawnukach było czymś naturalnym. Dzisiejsza cywilizacja to nam wyrwała, podobnie jak kilka innych rzeczy. Popatrz, udostępniłam na swoim blogu post bardzo mądrej wiedźmy - o pracy. Bardzo w duchu tego, co piszesz, jakby następny akapit. Tak nas wzięło tej wczesnej jesieni...

    OdpowiedzUsuń
  8. Trzeba dojrzeć do myślenia takiego, że nowe zwykle nie jest lepsze od tego, co było w zasięgu.. Masz rację, że pęd i zmiany to syndrom naszych czasów.. I to, co zdumiewa, to fakt, ze nowinki, które miały pomóc i dodać więcej czasu - skutecznie go zabierają i szczęścia nie dodają.. Gdzie nam do drylowania porzeczek.. :))) Pięknie u Ciebie Kalinko, lubię Twoje klimaty za spokój właśnie.. Dobrego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj Kalino, oj dziewczyno... Jak to miło przeczytać u ciebie swoje myśli... I to ubrane w takie piękne słowa i ozdobione uroczymi zdjęciami. Tak, właśnie zdjęciami a nie fotkami! Ach, te babcine firanki... Niejednokrotnie podziwiałam wyroby dawnych rzemieślników i zastanawiałam się, ile czasu poświęcali na wykonanie takich pięknych przedmiotów. Wisi przed moimi oczami szafeczka po babci, ozdobiona cyzelowanymi okuciami, w wymyślne zakrętasy i wygibasy z metalu. Ileż takie przedmioty mają w sobie urody...

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj Kalino :)
    przechadzam się po Twoich kątach i... klucz w ramce stojący na parapecie mnie zmagnetyzował. I ciekawość wzbudził jaka jest jego historia??? :)
    Pozdrawiam cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klucz dostałam od swojej siostry, która jest redaktorem wydawniczym "Dobrze mieszkaj" i dostała go również, niestety, nie wiem od kogo. Ale urodziwy obrazek przywędrował do mnie, bo siostra oświadczyła, że dobrze mu będzie u mnie i w moich klimatach, a ja skwapliwie podchwyciłam, zakochałam się w koronkach i szarościach i hołubię u siebie:)

      Usuń
    2. To ja dopowiem Tobie wcześniejszą jego historię :)
      Klucz ten wyhaftowała niejaka Penelopa ;) wyczekująca swego Odysa, który błądził gdzieś po morzach i oceanach… a potem koronki doszyła i w ramki oprawiła...
      Tak, to ja :))
      Nie masz pojęcia jak miło mi się zrobiło kiedy zobaczyłam mój obrazek w takim pięknym otoczeniu. Cieszę się, że to dla Ciebie prezent siostrzany.
      Uściski przesyłam serdeczne i pozdrów koniecznie ode mnie Justynę :))

      Usuń
    3. Niesamowita historia! Więc mam siostrzany prezent od Ciebie, coś przemiłego. Uwielbiam ten klucz:) I nastrój, który budzi, zadumę, czułość. Bardzo delikatna, eteryczna praca. Pozdrowię Justynę, będzie u mnie w sobotę;)) Ale się zdziwi!

      Usuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)