27 sierpnia 2013

Mamy z Bullerbyn

Uwielbiałam tę książkę. Nigdy mi się nie nudziło czytać o przygodach gromadki z Bullerbyn, o ich domach, wyprawach, sekretach, nocowaniu w stogach, zrywaniu wiśni czy innych cudownościach. Z czasem, gdy przybyła nam nasza trójka, nieco zweryfikowały mi sie poglądy, a Bullerbyn zaczęłam wspominać jak  Atlantydę Platona. I nabrałam szacunku do mam z Bullerbyn.
Gdzieś tam, w tle, gotowały obiady, szorowały miedziane rondle, cerowały podarte na kolanach spodnie, rozpalały w piecach. Domy były czyste, a śniadanie na czas. Zupa gorąca, a na fartuszku wyhaftowany kwiatek. Dzieci mogły sobie bobrować po łąkach, tatusiowie rąbać drzewo w lesie i  planować interesy, a mamy z Bullerbyn grzały wodę na kąpiel i karmiły kury.
- Mamo, idę do Bartka! - oświadcza moje dziecko z Bullerbyn o ósmej rano.
- A czemu idziesz do Bartka? - pyta mama z Bullerbyn, pakująca ubrania do pralki i szukająca dwóch brakujących skarpetek. Jedną znajduję w nogawce, a druga pożarł skarpetkowy potwór. Nie ma.
Sto lat temu dziecko z Bullerbym odpowiedziałoby: idę zawołać go, żeby poszedł ze mną bawić się w stogu siana w Indian. Mały śmigając gołymi łydkami odkrzykuje mi zza okna:
- Idę powiedzieć, żeby się zalogował na mój serwer, bo samemu mi się nie chce szukać diamentów w minecrafcie!
Aha.
Mama z Bullerbyn idzie do kuchni, wyjąć naczynia ze zmywarki i zapakować nowe, pozbierane po pokojach. Chwila zadumy, jak zużytkować wczorajszy makaron i kotlety z fasoli, oczywiście, zrobimy zapiekankę, jak zaleję sosem... cebulka, papryka do tego...
- Mamo, a dlaczego ludzie skaczą z mostów? - wpada Mały, sadowiąc się przed laptopem.
No ładnie, chyba Sklep dla samobójców Duzy mu pokazał. Dużemu wczoraj tłumaczyłam, że pora pomysleć o szkole, bo ma tylko dwie książki kupione, a on na to:
- Założę się, że połowa klasy nie ma jeszcze żadnej. I umów mnie do dentysty, dobrze?
I ze stoickim spokojem znów wyciągnał się na leżaku na tarasie, zawijając w koc.
Zadzwoniłam do dentysty.
Umówiłam Dużego.
Zrobiłam jedzenie, posprzątałam, popatrzyłam na stos ubrań do prasowania. Niech ktoś przyjedzie i mi poprasuje, no... nie cierpię tego.
Wyrzuciłam stare bukiety, wymyłam wazony.
Sprzątnąć w komodzie. Dokończyć pielenie ogrodu. Zrobić zakupy na Wielkie Przyjęcie na mężowy przyjazd. Poskładac ciuchy w szafach. Wynieść słoiki do piwnicy. Zamieść. Zmyć. Posłać. Siąść z Małym na tarasie i posłuchać świerszczy. Poczytać, gdy  zapiekanka będzie się dopiekać. Patrzeć na brzozy, jak gubią zielone sukienki i  migają złotymi halkami od spodu.
W piątek do pracy... rada.
Muszę kupić nową torebkę. Jaki kolor? Zamyślam się nad kolorem torebki, jak Platon nad swoją Atlantydą.
Do codzienności się dorasta. Najpierw się jej nie zauważa, tej cichej pracy w tle, bez której dom nie działa, ogród nie kusi wypielonymi rabatami, a dzieci nie mają szarlotki do pałaszowania.
- Masz ładny ogród - pochwaliła mnie sąsiadka, u której tylko trawnik i rachityczna jabłonka. - Dużo pracy, taki ogród...
- Jakieś dwie taczki zielska dziennie - wyjasniłam.- 90% pracy w ogrodzie to usuwanie zielska.
Składamy drewno do garażu, które Duży rąbie. Średni burczy pod nosem, wolałby czytac Pratchetta.
- Jak nie zadbamy o drzewo na zimę, nie będziesz mieć ciepłej wody i ciepłych kaloryferów - tłumaczę Burczymusze. I myślę sobie; kiedy dorasta się do tego, by to zrozumieć? Że nie będzie szarlotki na porcelanowym talerzyku bez zagniatania ciasta i mycia stolnicy z mąki, czystej koszuli bez włożenia jej do pralki... tego nie robi enigmatyczny Ktoś. To sie nie robi samo. Uczymy chłopaków pracy całą rodziną, gdy sadziliśmy ziemniaczki, nawet mały pomagał, gdy składamy drzewo, pomagają wszyscy. Tłumaczę im, że wtedy ogień lepiej smakuje w kominku, a obiad na talerzu. Że jest satysfakcja. Póki co, tylko Duży chyba to już rozumie. Zresztą, nie dziwię im się. Gdy byłam mała, wszystkie wakacje spędzałam u babci z rodzeństwem; swoim i ciotecznym. Razem było nas sześcioro dzieci, co rok, przez dwa miesiące. Dla mnie był to cudowny czas zabaw w starym pałacu, parku i ogrodzie.
Dzisiaj rozumiem, że moja babcia miała rok w rok gotowanie obiadów dla dziewięciu osób w sumie przez dwa miesiące, a do tego ukochane przeze mnie szarlotki, wielki ogród na głowie, zrywanie porzeczek do skupu i ogarnianie domu... nie zauważałam tego. Ale gdy wracałam z ogrodu, z nazbieraną żywicą, z liśćmi we włosach, opalona, szczęsliwa, to obiad był, a w piekarniku świeże ciasto, a w kubku kompot z gruszek. Jak to się działo? Czemu nie przyszło mi do głowy, by podziękować jej, wtedy? Czemu teraz juz jest za późno, a ja sama obieram jabłka na szarlotkę, patrząc jak Duży z koleżanką, Średnim i Małym zaśmiewają się na tarasie, wśród pelargonii, a koło się zamyka?
Kiedyś czytałam "Mały traktat o wielkich cnotach", André Comte-Sponville, i zadumałam się nad trafnością wypowiedzi autora:


"Jeżeli można uczyć cnoty, w co wierzę, to raczej dając przykład niż pisząc książki. Po cóż więc taki traktat o cnotach? Być może po to, by próbować pojąć to, co powinniśmy czynić, kim być lub jak żyć, i w ten sposób ocenić, przynajmniej rozumowo, jak daleka dzieli nas od tego droga. Zadanie skromne, niewystarczajace, ale potrzebne."

Szczęście jest ciche, skromne. Podoba mi się to "próbowanie pojmowania tego, co powinniśmy czynić." Idę poszukać drugiej skarpetki i nakarmić króliki.


3 komentarze:

  1. żeby Bullerbyn było Bullerbyn, to ktoś to musi robić;-)
    ja się z tego wypisałam i nie ma Bullerbyn, zresztą jego mieszkańcy dorośli.
    Może ktoś za nim tęskni, może zrobi takie u siebie.
    Dużo o tym myślałam ostatnio, patrząc na Szwecję, gdzie życie teraz jest takie łatwe. Łatwe dla dorosłych i cudowne dla dzieci, nic dziwnego, że B leży w Smalandii:-)))
    Powiem ci w tajemnicy, że żadna rzecz nie wymaga prasowania, obrusy i firanki też nie;-) nie lubię, nie robię.
    Powiadasz, że radę masz dopiero w piątek? szczęściara, znam takich, co od poniedziałku:-( tego minionego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Megi, firanki mogę sobie darować, ale nie koszule :) A rada - cóż, zasługa dyrekcji, której się nie chce też zasuwać wczesniej z urlopu chyba. A ztym pierwszym, masz rację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też już po radzie ."Dzieci z Bullerbyn " to moja ulubiona książka z dzieciństwa.Ja prasuję - lubię Bullerbyn.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawisz ślad :)