Poranek. Kogut sąsiadów oznajmia, że się wyspał. Pies mu odpowiada, że on też, a my nie musimy. Chlapiąc bosymi stopami po drewnianej podłodze wychodzę na taras, powitać nowy dzień. Szósta rano, szósty sierpnia, słońce, rosa.
Co ci powiem, to ci powiem, ale ci powiem. Ciepło, jakby Pyzdra powiedział.
Wczorajsze złe samopoczucie minęło, tak jak wczorajszy deszcz. Powietrze jest roziskrzone, króliki wcinają liście kapusty, chłopcy śpią. Kasia sąsiadka zatrzymuje się przy furtce i mówi, że w nocy ukradziono im rower. Aha! Pewnie ta sama szajka, co mojego kettlera podwędziła. Może w końcu nasz dzielnicowy się ruszy, a może czeka, aż połowie wsi rowery wyniosą? Niezgłębiona tajemnica.
Idę do sklepu, biorę aparat, przy okazji robię zdjęcia prowincji o poranku.
Szur, szur, szelest zamiatanej ulicy przez pana Dąbrowskiego. Dzień dobry, dzień dobry, jak ty sobie radzisz, dziewczyno? Ano, radzę sobie, dziękuję, świetnie! Mijam straszące pustką budynki dawnego sklepu/fryzjera/restauracji/pizzerii/dancingu a obecnie sklepu z odzieżą nowa i używaną. Kiedyś na frontonie był napis: Program partii programem narodu. Kto to pamięta...
W sklepie ładuję do wiklinowego koszyka płatki owsiane, będzie owsianka na śniadanko, jeszcze jogurtowa milka, moja ulubiona czekolada, suche chlebki, nestea cytrynowa (Duży lubi), capucino śmietankowe (mama przyjdzie), jogurt dla Średniaka i Małego... Dzień dobry, co tak rano, jak ty żyjesz, radzisz sobie? A dzień dobry, całkiem nieźle, radzę sobie...
Chwiejny Adaś pyta z parku, czy chcę, żeby porąbał mi drzewo. Jako, że Adaś jest dzisiaj bardziej chwiejny niż zwykle, dyplomatycznie mu oznajmiam, że syn rąbie. Mijają mnie dwie panie w chustkach w kwiaty, dzień dobry, Krzyś z V klasy na rowerze, dzień dobry, chodnikiem przy aptece wędruje babuleńka z synem, dzisiaj do siana, mówi syn, niesie reklamówkę z pętem kiełbasy i bochenkiem chleba, pogoda dobra, babuleńka potwierdza, a ja fotografuję wróble na kalenicy dawnego Urzędu Gminy i światło na liściach lip obok cerkwi i uśmiecham się do nich.
Wstaje dzień.
- Jak się spało, Mały?
- Bardzo dobrze - dziarska odpowiedź sprzed komputera. Aha, już wstał.
- Coś się śniło?
- Nic, zasnęłęm i zaraz wstałem. Czemu noc jest króciejsza niż dzień, mamo?
- Krótsza. Nie wiem. Czasem jest dłuższa. Dorosłym czasem się bardzo dłuży. Zjesz owsianki?
- Zjem!
Jak ja sobie radzę, trzeci miesiąc bez męża, temat wydaje się fascynować połowę Kalinowa. Przychodzą do domu i sprawdzają, czy czysto, czy przetwory zrobione, czy nie siedzę blada i zapuchnięta w oknie wieży. O dziwo, nie siedzę. Jak nie pracuję, wyleguję się na leżaku, chodzę boso i plotę wianki. Dzisiaj planuje wyprawę do lasu, sprawdzić, czy są już borówki i jeżyny.
Owsianka smaczna, gęsta, smak dzieciństwa.
Jeszcze milion prasowania - wszystkie ubrania Dużego i Średniego po obozie, pomaga mi Roy Orbison, Oh, Pretty Woman, nucę razem z nim, okno otwarte na oścież, kogut sąsiadów drze się, że owszem, wstał już dawno, ale jeszcze nie wszyscy o tym wiedzą, a w ogóle, pora zabrać się do pracy, skończyć z szeptami, świtami, plamami słońca na wyblakłych deskach i zaśmiać się owemu słońcu w twarz, nowy dzień, nowy dzień!
Pozdrawiamy słonecznie z Kalinowa, ja, kogut, Roy Orbison i cała reszta ferajny.
W ogóle ciekawe zdjęcia z Kalinowa TU, na fotoblogu bajarki, jeśli ktoś chciałby zerknąć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że zostawisz ślad :)