Wczoraj miałam dzień lenia. Weltschmerz sierpniowy, weltschmerzek raczej, malutki, skoncentrowany na wygodnym leżaku i książkach Agaty Christie, zimnym kompocie i braku chęci do naprawiania świata.
Drzewo było nieporąbane, podłoga niezamieciona, obiad nieugotowany, przetwory nie ruszone, podlałam tylko ogród i kwiaty na tarasie, bo moja empatia do więdnących roślinek jest silniejsza niż sierpniowe melancholie. No, króliki i dzieci nakarmiłam też, jakby co.
Jak mam melancholię, nie walczę z nią, a przeczekuję, obserwując
świat. Drobne rzeczy, błękit, pelargonie, dzieci, niezmienność męskiego
punktu plotkarskiego za płotem, czyli wulkanizacji (wczoraj narzekali na
Tuska, ceny opon, baby ogólnie i jakiegoś fachowca, co zapił i czegoś
nie wymurował).
Czytałam jak Arlena Stuart zostaje znaleziona na plaży w chińskim zielonym kapelusiku, z rozrzuconymi ramionami.
Przy okazji dowiedziałam się, że ilość wulgarnych synonimów na określenie fachowca jest niezmierzona. Przykręcane śruby do opon. Wizg, wizg. Na podwórku coś około 40 stopni, czyli temperatura, w której bociany ćwiczą loty szybowcowe na wznoszących się prądach. Aronia zaglądała mi przez ramię, jak czytam, a gdy bociany zaczęły zmieniać się we flamingi, a Kalinowo w Saharę, wyniosłam się do domu. Chłodno, zaciemniona sypialnia, w tle Melody Garmet, zimny napój, cisza.
Lato, jakże cię ubłagać...
I tak miniesz, wiem.
Przyjdzie dzień prasowania białych koszul, dzień, w którym wyciągnę kasztanowe poncho i dzień, w którym spadnie śnieg. Już tam stoją w kolejce i kupują bilety, choć przed nimi długa kolejka rozchichotanych dni ciągle letnich, poczekają, w końcu zrzędliwy kasjer Czas i je dopuści do okienka.
A dzisiaj wstałam bez weltschmerzu, wskoczyłam na rower, do sklepu, wróble, słońce, świeże bułeczki. Teraz zmywarka szumi, pralka jej wtóruje, kwiaty podlane, króliki nakarmione, pełno planów na dzisiaj i czajnik mruczy do mnie herbacianą piosenkę.
Widać i dzień lenia bywa potrzebny.
Aha, wrzosy zakwitły.
Mnie czasem melancholia i w trakcie pracy dopada - ot -ostatnio, jak czyściłam stary sekretarzy. Tak jakoś mi się niewyraźnie zrobiło na myśl o przemijaniu i upływającym czasie...
OdpowiedzUsuńŚciskam!
A.
Chciałabym zdjęcie tego sekretarzyka zobaczyć, pewnie piękny :)
OdpowiedzUsuńa, zakwitły wrzosy;-)))
OdpowiedzUsuńale wrzosy to jeszcze nie koniec lata:-)
nie ubłagamy go, o nie, ja zdecydowanie wolę ten początek, do midsommar, nawet lato to nie musi być, może to być marzec, byle na wznoszeniu...
teraz już zaklinam i zamykam oczy na mgliste, skoszone pola.